Rozdział 29

Ethan

April zasnęła szybciej niż się mogłem tego spodziewać. Zanim zdążyliśmy dojechać do najbliższego, jednego z tańszych hoteli ona smacznie spała opierając głowę na zimnej szybie. 
Wysiadłem z samochodu i blokując wszystkie drzwi wszedłem do środka ogromnego budynku. Podszedłem szybkim krokiem do recepcji i zamawiając apartament z dwoma łóżkami, łazienką i całą resztą niezbędnych rzeczy odebrałem klucz przypięty do metalowej blaszki z numerem 479.
Wracając do April mężczyzna w zielonym mundurze i śmiesznej czapce z napisem Quality Hotel Wembley zatrzymał mnie pytając:
- Pomóc z walizkami? - był przesadnie miły. W myślach pewnie pluł sobie w brodę, że nie wybrał lepszego zawodu od tragarza bagaży. 
- Dzięki, poradzę sobie. - odpowiedziałem klepiąc go po plecach i wyszedłem na zewnątrz.
Wyjąłem z bagażnika rzeczy April i otwierając wolną ręką drzwi od jej strony przytrzymałem ją, żeby nie wypadła. Otworzyła szybko oczy i zaspanym głosem zapytała:
- Gdzie jesteśmy?
- Wynająłem nam pokój, chodź.
- Nie mam zamiaru spać z tobą w jednym łóżku. - powiedziała oburzona.
- Nie bądź dziecinna. - odpowiedziałem.

Apartament z numerem 479 znajdował się na czwartym piętrze. Weszliśmy z April do windy, której wnętrze pokryte było złotymi fragmentami i lustrami. Wcisnęła okrągły przycisk z numerem 4 i po chwili byliśmy prawie na miejscu. Nasz pokój znajdował się na końcu korytarza. Podłoga wyłożona była beżowo brązowym dywanem. Na ścianach zawieszone było złote oświetlenie a ściany pomalowane były na biało z jasnobrązowymi, ledwo widocznymi wzorami.
Wszystko wyglądało na drogie i dobrze wykończone, nigdy nie powiedziałbym, że to jeden z najtańszych hoteli w Londynie. Właściciel chyba przeceniał możliwości tego miejsca.
Dźwigając na plecach torbę z rzeczami dziewczyny przekręciłem klucz w mosiężnym zamku, który odblokował drzwi z głośnym metalicznym trzaskiem. Nacisnąłem klamkę i pchnąwszy drzwi przepuściłem April w drzwiach.
- Łał. - powiedziała po chwili rozglądając się uważnie po pokoju. Gdyby nie jej szybka reakcja, sam pewnie powiedziałbym to samo. Pokój był ogromny, na ścianie wisiała 50-cio calowa plazma z cienkim srebrnym obramowaniem. Dwa wielkie łóżka stały obok siebie przy pomalowanej na jasnoszary kolor ścianie ozdobionej czarno-białymi fotografiami Londynu. W drugim końcu pokoju znajdował się prowizoryczny barek z białym, okrągłym stołem ustawionym prosto przy szklanej szybie zza której rozciągał się widok na całe, nocne miasto.
Rzuciłem torby na łóżko i przechadzając się po pokoju zastanawiałem się co dalej.

***
April przekręcała się własnie na drugi bok, na wybranym przez siebie łóżku a ja stałem z założonymi rękoma przy oknie przyglądając się przemieszczającym się po ulicy samochodom.
Wyciągając telefon z kieszeni wybrałem numer z książki telefonicznej i dzwoniąc pod niego przyłożyłem słuchawkę do ucha. Po trzech ciągłych sygnałach usłyszałem po drugiej stronie gruby, męski głos.
- Mamy problem. - odezwałem się niemalże szeptem, żeby nie obudzić dziewczyny.
- Back nas znalazł w dodatku wylądowałem w środku Londynu z dziewczyną Justina, który po wypadku zupełnie stracił pamięć. Potrzebuję twojej pomocy, stary. - wyrzuciłem z siebie wszystko na jednym wdechu. Mój rozmówca zaczął wrzeszczeć do słuchawki. Szczerze nie tego się spodziewałem. Rzucając mu parę przekleństw na pożegnanie, rozłączyłem się. Jedna osoba z mojej listy zaufania odpadała. Wybrałem kolejny numer i powtarzając to samo co wcześniej, również nie mogłem liczyć na pomoc. Wszyscy umywali sobie ręce, kiedy przyszła pora na kłopoty. Na początku tylko dobrze się korzystało. Skończeni idioci. Zostałem z tym wszystkim sam. Dosłownie siedziałem w gównie po brzegi.
April mówiła coś przez sen. Uciekała przed kimś. Nie czuła się bezpieczna, przez to wszystko miała koszmary. Podszedłem do niej bliżej i nasłuchując o czym mówi nagle zerwała się do pozycji siedzącej. Ciężko oddychając rozglądała się po pokoju przestraszonym wzrokiem.
- Spokojnie, to tylko sen. - powiedziałem zmęczonym głosem kucając obok jej łóżka.
- Gdzie jest Justin? - zapytała. Widocznie myślała, że cały wypadek również jej się przyśnił. Jaka złudna potrafi być ludzka psychika, czyż nie?
- W szpitalu. - powiedziałem okrywając ją starannie kołdrą w chwili, gdy opadła na miękki materac wydając z siebie jęk rozczarowania. Pewnie nie zdawała sobie sprawy w co wpakowała się poznając Justina. Czy teraz już było za późno wszystko odkręcić? Teoretycznie tak. A praktycznie? Liczyłem na to, że nikt z ludzi Backa, jeszcze jej nie widział. Że dziewczyna ma jeszcze szanse wrócić do domu i zacząć żyć na nowo, bez obawy o własne bezpieczeństwo.

Wczesnym rankiem budząc się zupełnie nieprzytomny, po zaledwie dwóch godzinach snu zamówiłem śniadanie, które dostarczono nam po upływie niecałej godziny. Następnie transportując rzeczy April wrzuciłem je do bagażnika. Musieliśmy jechać dalej, chociaż nie miałem pojęcia gdzie.
Ostatnią i w sumie jedyną z możliwych osób, którym mogłem zaufać była Meggan. Mieszkała stosunkowo niedaleko od aktualnego miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Miałem nadzieję, że zgodzi się zaopiekować April przez parę godzin.
Zajechaliśmy pod niewielki biały domek punk 9:40. Wysiadając z samochodu, zostawiłem w środku dziewczynę, która śledziła wzrokiem każdy mój ruch. Wbiegłem na ganek i pukając rytmicznie w drzwi (z racji tego, że dzwonek od dobrych dwóch lat w dalszym ciągu nie został naprawiony) czekałem aż ktoś mi otworzy. W drzwiach stanęła szczupła brunetka, z krótko wystrzyżonymi włosami. Jasne, prawie w ogóle nie widoczne piegi zmieniły swoje położenie w chwili, gdy na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech.
 - Ethan! O mój Boże! Co tutaj robisz?! - krzyknęła radośnie padając mi prosto w ramiona. Widok jej niezmiennej od lat osobowości również sprawił mi ogromną radość.
- To dość nieprzyjemna sytuacja, opowiem ci wszystko jak będę mógł ze spokojnym sumieniem wrócić do normalnego życia. Mam do ciebie prośbę. - odpowiedziałem. Chwyciła moją twarz z niewielkim zarostem w dłonie i przyglądając mi się badawczo pewnie zastanawiała się o co może chodzić.
- W samochodzie siedzi dziewczyna Justina, nie mogę jej ze sobą zabrać.. mogłabyś..
- Jasne. Oczywiście, że tak! - przerwała mi nagle potakując ze zrozumieniem głową.
- Zawołaj ją a ja przyszykuję wam coś do jedzenia. - dodała i chwilę później odeszła zmierzając wgłąb mieszkania.
Odetchnąłem z ulgą. Co ja bym bez nie zrobił?
Pobiegłem do samochodu i otwierając April drzwi opowiedziałem jej wszystko co i jak. Nie była zadowolona z wieści, że będzie musiała spędzić czas sam na sam z nieznaną jej osobą ale byłem pewien, że dziewczyny na sto procent się polubią.

Kiedy weszliśmy do kuchni jedzenia na stole było już gotowe do spożycia śniadania.
- W sumie to jedliśmy już dzisiaj. - powiedziałem uśmiechając się.
- Ćśś, siadajcie i jedzcie robaczki! - powiedziała śpiewnie Megg.
- Ah! Ty pewnie musisz być dziewczyną Justina?! - podeszła wyciągając do April rękę, która tylko kiwnęła głową. Zrobiło mi się głupio, że była niemiła dla Meggan. Z drugiej strony nie było w jej zachowaniu nic dziwnego. Cała sytuacja pewnie przerastała ją równie mocno jak mnie.
- Hmm, jestem Meggan, a ty jesteś? - zapytała uprzejmie.
- April. - bąknęła.
- Jest po prostu zmęczona. - wtrąciłem się.
- Rozumiem. - odetchnęła z ulgą.
- Zmęczona... - powtórzyła z kpiną April.

***
Opuszczając dom Meggan zajechałem samochodem pod szpital, w którym leżał Justin. Włączając pilotem alarm ruszyłem chodnikiem w stronę wejścia do obskurnego budynku. Szedłem zaciemnionym, chłodnym korytarzem gdzie jarzeniówki mrugały miarowo jak w szpitalu psychiatrycznym. Moje kroki rozchodziły się echem, jakby wojsko podążało tuż za mną. Gdzieś w oddali słychać było zamieszanie, krzyki i wołanie o pomoc. W kościach czułem, że stało się coś złego. Przyspieszyłem a dwóch masywnie zbudowanych mężczyzn ubranych na czarno wyminęło mnie biegiem pędząc w stronę wyjścia. Cztery pielęgniarki wyskoczyły ze swojego pokoiku, gdzie spędzały wolny czas od pracy i rozmawiając między sobą udały się biegiem w stronę mrugającego na końcu czerwonego alarmu nad drzwiami jednej z sal przeznaczonych dla pacjentów. Zdezorientowany śledziłem odbywający się przebieg akcji.
Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, że alarm wyje tuż nad drzwiami za którymi leżał mój przyjaciel. Biegłem wzdłuż korytarza pytając przelotnie, każdą napotkaną osobę "Co się tam stało?!". Nikt jednak nie potrafił odpowiedzieć na moje pytanie. Wbiegłem do sterylnego pomieszczenia i błądząc wzrokiem przyglądałem się jak grupa ludzi próbuje przywrócić życie Justinowi. Czyjeś mocne ręce chwyciły mnie za ramię i wyprowadzając za drzwi "wydały rozkaz" pozostania na miejscu.
Panikowałem. Justin musiał żyć! Czekałem oparty o ścianę modląc się, żeby wszystko było w porządku. Łzy płynęły mi bezwiednie po twarzy. Wyrywałem sobie włosy z głowy błagając Boga, żeby uratował mojego kumpla. Chwilę później wszyscy kolejno zaczeli wychodzic z pomieszczenia. Odrywając się od ściany podbiegłem do jednego z lekarzy.
- Czy on żyje? - było to pierwsze pytanie, które wpadło mi do głowy. Pierwsze i najważniejsze.
- Jego stan się pogorszył ale jest stabilny. - odpowiedział.
- Co się tutaj stało? - zadałem drugie najważniejsze pytanie.
- Ktoś próbował umyślnie pozbawić go życia. Odłączyli go od maszyn, które podtrzymywały jego dobry stan. Z trudem nam się udało. Trzeba być dobrej myśli. - uśmiechnął się blado.
- Przepraszam, spieszę się, muszę iść. - dodał.
Zacisnąłem pięści ze złości. Czułem jak ciśnienie uderza mi do głowy. Krew gotowała się we mnie równie mocno jak woda w czajniku.
____________________________________________________
Cześć wszystkim. Przepraszam, że tak strasznie długo nie było nowego rozdziału. Chyba nie jestem w stanie pisać dalej Relief. Moja dobra passa się skończyła. Jeśli jest ktoś, kto poprowadziłby dalej bloga proszę piszcie do mnie na twitterze (@horanzuhl) Przepraszam.